czwartek, 26 lipca 2012

Brutalna rzeczywistość...

Uznaliśmy, że nadeszła pora aby poruszyć bardzo poważny temat. Niestety rzeczywistość w Afryce jest okropnie brutalna. Odkąd pracujemy na naszych oddziałach straciliśmy już około kilkunastu pacjentów. Dla nas jako młodych lekarzy są to pierwsze tego typu sytuacje i musimy przyznać, że pogodzenie się z nimi nie jest wcale łatwe. Niestety możliwości leczenie stanów nagłych są tutaj bardzo ograniczone. Monitor funkcji życiowych jest tylko jeden - na chirurgii. Respiratora nie ma. Z leków używanych w resuscytacji jest tylko adrenalina. Może gdyby chorzy Ci znaleźli się w którymś z europejskich szpitali ich losy potoczyłby się zupełnie inaczej. Jednak tu, w afrykańskiej rzeczywistości nie ma mowy o pilnej operacji kardiochirurgicznej. Nie można nawet wykonać podstawowych badań laboratoryjnych po godzinie 18! Człowiek jest zdany tylko na mocno ograniczony wachlarz leków i swoją wiedzę. Dramaturgi dodaje fakt, że do tego typu sytuacji najczęściej dochodzi wieczorem. Wtedy to szpital pustoszeje i zostajemy tylko my z garstką pielęgniarek. Praktycznie na nas spoczywa ciężar wyłapania pacjentów w tzw. stanach nagłych . Oczywiście w kwestii ich leczenia zawsze zasięgamy opinii starszych kolegów jednak zdarza się, że i oni nie są nam w stanie pomóc.  Każda taka strata pozostawia po sobie jakiś ślad. Zwłaszcza, że zostaliśmy wyszkoleni w innej rzeczywistości. Lecz w tutejszych warunkach musimy nauczyć się jak radzić sobie z tego typu problemami i niestety, pogodzić się z tym, że nasze możliwości są ograniczone.  

wtorek, 24 lipca 2012

dr James Ogembo


    W szpitalu w Chaaria na stałe pracuje niewielu lekarzy. Nie licząc tutejszych clinical oficers, którzy ukończyli studia medyczne w wersji okrojonej bo bez przedmiotów zabiegowych, jest ich tylko trzech. Dwóch Włochów oraz jeden Kenijczyk, dr James Ogembo. Nie jest on lekarzem specjalistą ale w Kenii jest to norma gdyż najbardziej są tu potrzebni lekarze ogólni. Wymaga się od nich wiedzy z zakresu każdej dziedziny medycyny. Taką posiada dr Ogembo. Jest to typ medyka, który potrafi sobie poradzić z każdym przypadkiem. To świetny internista ale także jeśli trzeba chirurg czy ginekolog. Dla nas jest również prawdziwym nauczycielem. Dr Ogembo pracuje w jednej z tutejszych poradni. Raz w tygodniu jest także konsultantem na oddziale żeńskim. Po porannym obchodzie udajemy się do gabinetów lekarskich gdzie jeden z nas przyjmuje pacjentów z doktorem Ogembo. Zajmuje się on przypadkami z zakresu ginekologii choć największą grupę pacjentów stanowią pacjenci ze schorzeniami ogólnymi.
    Czas spędzony w gabinecie doktora Ogembo to dla nas porządna lekcja medycyny. Niejednokrotnie zleca on nam zebranie wywiadu, przeprowadzenie badania, następnie każe opisać zmiany, tłumaczy tok dalszej diagnostyki i leczenia. Poznajemy w ten sposób różnice między medycyną jaką znamy a tutejszą, która nie korzysta z różnorodnych metod diagnostyki w takim stopniu jak ma to miejsce w krajach rozwiniętych. Do postawienia rozpoznania prowadzi jedynie dokładnie zebrany wywiad, badanie fizykalne oraz podstawowe badania laboratoryjne. Jeśli istnieje taka konieczność zleca nam także zadania z zakresu małej chirurgii.
    Dr James Ogembo jest poza tym niezwykle interesującą postacią. Niejednokrotnie, gdy już przyjęliśmy wszystkich pacjentów, zdarzało nam się spędzać na rozmowie długie godziny. W ten sposób dowiedzieliśmy się wielu ciekawych rzeczy na temat toku tutejszych studiów medycznych, pracy lekarzy w Kenii, problemów ludności, zwyczajów panujących w Afryce i wielu innych. Ma on także ogromną wiedzę na temat historii Europy (w tym Polski) a także jej obecnej sytuacji. Sam jednocześnie jest ciekawy stylu życia Europejczyków. Podczas wspólnej pracy wymieniamy się więc informacjami na temat dwóch zupełnie różnych rzeczywistości a my dodatkowo czerpiemy z wiedzy i umiejętności prawdziwego lekarza starej daty.

poniedziałek, 23 lipca 2012

Tajemnica "Pangi"

Dziś do ambulatorium trafił 11 miesięczny (!) pacjent, który doznał rany ciętej dłoni w wyniku zabawy "Pangą". Częstotliwość z jaką słowo"Panga" przewija się w ostatnich dniach skłoniło nas do dalszej eksploracji tematu. Otóż, zgodnie z tym co mówią miejscowi jest to określenie tutejszego rodzaju maczety, która używana jest do cięcia drewna oraz karczowania buszu. Szokujące jest to jak tak małe dziecko mogło się bawić tym niebezpiecznym narzędziem! Możemy sobie to jednak wyobrazić, biorąc pod uwagę to co widzieliśmy w czasie spacerów po okolicy.

Kilkulatek ze swoją "Pangą"

Niestety bardzo często owa "Panga" wykorzystywana jest do rozwiązywania wszelkiej maści sporów. Zwłaszcza tych rodzinnych. Tak było w przypadku dwóch pacjentek przyjętych w ciągu ostatnich dni, o których wspominał w swoim poście Damian. Pierwsza z nich została zaatakowana przez swojego brata. W wyniku urazu doznała nie tylko rany ciętej przedramienia ale i również złamania kości łokciowej. Szczęśliwie ścięgna nie zostały uszkodzone. Druga kobieta została uderzona przez męża. W jej przypadku doszło do całkowitej amputacji. Małżonek został ujęty przez policję i umieszczony w więzieniu. Będzie tam do czasu, aż nie zapłaci "łapówki" za swoje uwolnienie.


Zdaniem ludzi, z którymi tutaj pracujemy takie sytuacje w czasie weekendu to niemal norma. Spowodowane jest to tym, że w sobotę i niedziele - dni wolne od pracy - znaczna część mieszkańców sięga po alkohol i mirę (tutejszy narkotyk, w działaniu przypominający amfetaminę). W wyniku czego bardzo łatwo dochodzi do różnego rodzaju kłótni i "nieporozumień". Usłyszeliśmy również, że całkiem niedaleko od naszego szpitala znajduje się wioska o nazwie Maua, która słynie z upraw mirry. Jej mieszkańcy to bardzo prości ludzie ale jednocześnie stosunkowo bogaci.  Podobno swoje problemy często rozwiązują za pomocą "Pangi". Jak twierdzą niektórzy -  każdy w Maua nosi charakterystyczną bliznę, ślad tutejszej maczety. A w samej okolicy funkcjonuje dużo prywatnych klinik, które zaopatrują rany zamożnych plantatorów lokalnego narkotyku. Niejeden lekarz dorobił się na tego typu praktyce "fortuny"!

niedziela, 22 lipca 2012

Niedziela

Droga do Chaaria.
Niedziela jest dla nas dniem wolny od pracy, przynajmniej teoretycznie. Weekendy to tak jak i w Polsce czas kiedy szpitale przyjmują wielu tak zwanych pacjentów ”urazowych”. Ponadto stale wykonywane są cięcia cesarskie ze wskazań nagłych. W niedzielę wykonane zostały 3 takie operacje, do których oczywiście asystowaliśmy. W sobotę i w niedzielę do szpitala został przyjęty mężczyzna po pobiciu oraz dwie kobiety po urazach zadanych maczetą, przez miejscowych nazywaną "pangą". W przypadku pierwszej kobiety była to głęboka rana cięta przedramienia połączona ze złamaniem kości łokciowej. W przypadku drugiej kobiety doszło do amputacji przedramienia. Powodem obydwu zajść były tak zwane „nieporozumienia rodzinne”. Nie znamy dokładnie motywów sprawcy i nie wiemy czy ataki można tłumaczyć podłożem kulturowym czy religijnym. Faktem jest że napady tego typu przeciwko kobietą zdarzają się tutaj dość często. 
      W niedzielą uczestniczyliśmy również w mszy świętej dla pracowników i pacjentów szpitala. Całość przeprowadzona była w języku swahili. To co mnie zdziwiło najbardziej to niezwykle radosny klimat w jakim się ona odbyła. Wszyscy wesoło śpiewali i klaskali w ręce przy akompaniamencie bębnów i grzechotek. Taka już jest mentalność tutejszych ludzi, w każdej sytuacji potrafią czerpać radość z życia.
      Pozostałą część dnia spędziliśmy na spacerze po okolicy oraz regeneracji sił przed następnym tygodniem pracy w Chaaria. Pracy niezwykle wyczerpującej lecz dającej równocześnie ogromną satysfakcje.




sobota, 21 lipca 2012

Komunikacja - czyli [habari! Kuna shida?]

Jadąc do Chaaria nie zdawaliśmy sobie do końca sprawy, że komunikacja z pacjentem jest tutaj aż takim wyzwaniem! Na miejscu okazało się, że język angielski jest w Kenii tylko z nazwy oficjalny i tak naprawdę mało kto potrafi posługiwać się nim płynnie. Nie wszyscy rozumieją również swahili, który uchodzi za lingua franca w Afryce Wschodniej.Niestety większość pacjentów mówi tylko i wyłącznie w tutejszym narzeczu, charakterystycznym dla plemiona Meru - czyli językiem Kimeru!

Jak w takim razie komunikujemy się z pacjentami? Z pomocą przychodzą nam pracownicy szpitala, którzy chętnie pomagają w zbieraniu wywiadu. My oczywiście nie pozostajemy bierni i wieczorami ćwiczymy proste zwroty, które umożliwiają komunikację przynajmniej w podstawowym stopniu. Zwłaszcza, że bywają sytuacje kiedy jesteśmy zdani wyłącznie na siebie. Nierzadkie są sytuację, że zostajemy w ambulatorium sami i wtedy możemy liczyć tylko na swoje umiejętności. Podobnie jest w czasie wieczornych obchodów, kiedy nie ma już większości personelu szpitala. Wówczas przekonujemy się na własnej skórze, że gestykulacja i proste słowa to najprostsza droga do sukcesu w komunikacji!Zdarzają się jednak sytuacje, gdzie pomimo pomocy pielęgniarek czy Clinical Officer mamy duże trudności z prowadzeniem rozmowy. Jest tak dlatego, że pacjenci szpitala docierają z bardzo daleka. A przecież w Kenii jest aż 42 różnorodnych języków! Dlatego bywa, że rodzina chorego musi sprowadzić ze sobą tłumacza aby ten mógł przekazać skargi chorego. Przypomina to zabawę "w głuchy telefon" i można się tylko domyślać ile istotnych informacji ulega zniekształceniu w ten sposób. 

piątek, 20 lipca 2012

Przedstawiamy Wam Partnerów Projektu!

Z przyjemnością chcemy podzielić się z Wami informacjami na temat Partnerów Projektu! Nasz pomysł w ogromnym stopniu wsparła firma USP ZDROWIE! Jest to największy producent leków OTC w Polsce! To dzięki ich pomocy możliwe było zrealizowanie naszej idei.  Duże wsparcie okazało nam również CENTRUM MEDYCZNE "KLARA" z Częstochowy, które zaopatrzyło nas w urządzenia komunikacyjne oraz przekazało nici w celu podarowania lekarzom ze szpitala w Chaaria!  Chcemy również wspomnieć o firmie BRAUN, która również pomogła nam w pozyskaniu darów dla tutejszego szpitala.

Przekazane przez nas nici wystarczą na przeprowadzenie kilkuset operacji! Z kolei ubrania ochronne i czepki chirurgiczne cieszą się ogromną popularnością wśród personelu medycznego! Zastępując stare, darowizny z włoskich szpitali. Dziękujemy za pomoc!

My tymczasem kładziemy się spać po dniu pełnym pracy. Doczytujemy jeszcze przed zaśnięciem różne zagadnienia z nadzieją, że może ich lektura podsunie nam rozwiązanie wielu medycznych zagadek, które tutaj spotykamy!

czwartek, 19 lipca 2012

Chirurgia


     Za operacje chirurgiczne w szpitalu w Chaaria odpowiada w zasadzie jedna osoba- brat Beppe Gaido. W praktycznie każdej operacji jest On głównym  operującym.  Zajmuję się  także opieką pooperacyjną pacjentów.
     Tak naprawdę zamiast „chirurgia” powinienem napisać „zabiegówka”, ponieważ w Chaaria  Mission Hospital wykonywane są zabiegi z zakresu ginekologii, urologii, chirurgii ogólnej i ortopedii. Operacją wykonywaną najczęściej jest cięcie cesarskie, zdarza się że w ciągu jednego dnia jest ich przeprowadzanych 6! Pozostałe wykonywane  tu operacje to: histerektomia, adenomektomia, operacje wodojądrza, laparotomie,  miejscowe wycięcie guza sutka, łyżeczkowanie macicy, przepukliny pachwinowe, resekcje jelit,  wycinanie zmian skórnych, różnego rodzaju biopsje, ostre brzuchy oraz wiele, wiele  innych.
     Nasza rola polega na pełnieniu asysty w trakcie wykonywania operacji. Pomagamy także w opiece pooperacyjnej pacjentów. Cześć operacji jest wykonywana w trybie pilnym więc zdarza się że jesteśmy wybudzani w środku nocy by pomóc na przykład przy cięciu cesarskim.

     Gdy pierwszy raz wszedłem na tutejszy „blok operacyjny” od razu zorientowałem się co do jednej istotnej rzeczy, otóż właśnie wszedłem prosto z korytarza na sale operacyjną! Wejście na nią nie prowadziło przez żadną śluzę! Przed drzwiami wejściowymi należało przebrać się w  odzież chirurgiczną  oraz zmienić buty. Cały „blok operacyjny” stanowi jedno niewielkie pomieszczenie. Stół operacyjny, lampy chirurgiczne, respirator, szafki ze sprzętem, elektrokoagulator, ssak. Z grubsza wyglądało to tak jak wiele sal chirurgicznych w Polsce. W rogu sali znajdował się zlew który służył do chirurgicznego mycia rak. Ręce myje się tutaj przy użyciu mydła w kostce a następnie odkaża gąbkami nasączonymi betadyną. Metoda być może i prosta ale skuteczna. Następnie zakłada się jałowy fartuch,  rękawiczki i można już przystąpić do pracy. Muszę przyznać że tutejsze pielęgniarki dokładnie przestrzegają zasad aseptyki. Potrafią bronić strefy jałowej  równie gorliwie co pielęgniarki w  szpitalach klinicznych naszej (byłej) uczelni. Tak jak wspomniałem głównym operującym w Chaaria jest brat Beppe. Mimo że nie ma on specjalizacji z chirurgii tylko z chorób tropikalnych to  jest on świetnym operatorem. Swoimi umiejętnościami zawstydził by pewnie nie jednego chirurga z kilkoma tytułami przed nazwiskiem.   
      




wtorek, 17 lipca 2012

W poszukiwaniu lwa...


      
Niedziela jest dla nas dniem wolnym, dlatego chcieliśmy wykorzystać ten czas aby zwiedzić część Kenii. Jako, że znajomy brata Beppe organizuje wyjazdy do pobliskich rezerwatów, stwierdziliśmy, że wybierzemy się do jednego z nich. Park Narodowy Samburu położony jest niespełna dwie godziny drogi samochodem od miejsca naszego pobytu. W zasadzie są to dwa rezerwaty. Rzeka Ewaso Nyiro jest granicą między Parkiem Samburu a Buffalo Springs. Zajmuje on powierzchnię 165 km². Nie jest to miejsce często odwiedzane przez turystów, dzięki czemu przez większą część czasu byliśmy jedynymi obserwatorami zwierząt.

     
 Dzień zaczął się o godzinie 4 rano gdyż o 5 mieliśmy zaplanowany wyjazd z Chaaria. Choć ciężko było zasnąć w podróży, ze względu na wyboistą drogę, to jednak udało nam się na chwilę zdrzemnąć. Obudzilismy się o wschodzie słońca na afrykańskiej sawannie. Był to niesamowity widok, niczym z filmów dokumentalnych. Afrykańskie wschody słońca są przepiękne. W dodatku już na samym początku powitało nas stado słoni.




        W rezerwacie Samburu można spotkać wiele różnych zwierząt. Są tu między innymi lwy, lamparty, gepardy, gazele, antylopy, żyrafy, zebry, hipopotamy, guźce, somalijskie strusie, dik-diki (najmniejsze z antylop), małpy i wiele wiele innych zwierząt. Pierwsze godziny spędzilismy na poszukiwaniu lwów, które są o tej porze aktywne. Około południa jest je już ciężko wypatrzeć gdyż zazwyczaj śpią w cieniu drzew. Niestety nie udało nam się ich spotkać. Park ten zamieszkuje jedynie 47 osobników co stanowi niewiele jak na całą powierzchnię rezerwatu. 

Najczęściej podczas podróży spotykaliśmy antylopy i słonie. Często towarzyszyły nam również żyrafy, małpy, zebry i strusie.
     Po całodniowych poszukiwaniach wybraliśmy się na obiad do kenijskiego baru aby spróbować lokalnych specjałów. John, który był naszym przewodnikiem polecił nam pieczoną kozę. Był to bardzo dobry wybór. Okazało się, że w Kenii jada się rękoma co stanowiło kolejną atrakcję.

        Do Chaaria wróciliśmy około godziny 19. Przejeżdżając przez miasto Meru zrobiliśmy zakupy w tamtejszym supermarkecie, który wyposażony był równie dobrze jak nasze wielkie sklepy.
      Choć wykończeni całym dniem udaliśmy się jeszcze na wieczorny obchód po swoich oddziałach. Późnym wieczorem płożyliśmy się spać wiedząc, że nie była to nasza ostatnia wizyta w tutejszym Parku Narodowym.

poniedziałek, 16 lipca 2012

Spacer po równiku

W sobotę - jako, że formalnie pracujemy do 16 -  wybraliśmy się na spacer po okolicy. Ku naszemu zdumieniu okazało się, że mieszkamy dosłownie 150 metrów od równika! Co prawda w okolicy nie ma wbitej tabliczki z napisem "THE EQUATOR"", nie sprawdzaliśmy również w którą stronę spływa woda. Jednak tutejsi mieszkańcy oraz nasze urządzenia pomiarowe nie kłamią. Równik jest tuż obok naszego ośrodka! W czasie przechadzki przecinaliśmy go kilkukrotnie. Oczywiście jako jedyni biali w okolicy wzbudziliśmy ogromne zainteresowanie. Zwłaszcza wśród dzieci, które co chwila przyłączały się do nas. Był to zaskakujący widok ponieważ, wszystkie chodziły na boso a my mimo, że w pełnym obuwiu trekingowym, to nie raz i nie dwa bliscy byliśmy skręcenia kostki. Nasze odczucia odnośnie okolicy są niesamowite. Wszystko tutaj jest zupełnie inne. Wszędzie pełno jest ziemi koloru czerwonego. Daje się ona mieszkańcom mocno we znaki zwłaszcza teraz . W porze suchej kurz, który powstaje jest dosłownie wszędzie. Biorąc pod uwagę również to, że w promieniu kilkunastu kilometrów wszystkie drogi są gruntowe to każdy przejazd samochodu wiąże się, z powstaniem potężnego obłoku pyłu.

sobota, 14 lipca 2012

Codzienność w Chaaria


Budynek główny
        Ośrodek, w którym przebywamy znajduje się na obrzeżach wioski Chaaria. Zajmuje on dosyć pokaźny obszar. Oprócz szpitala, zgromadzenie Cottolengo prowadzi dom opieki dla osób niepełnosprawnych.. Wolontariusze oraz bracia mieszkają w budynku głównym.. Nieco dalej położony jest budynek mieszkalny dla sióstr. Na tyłach szpitala znajduje się duży ogród, w którym rosną drzewa bananowe, mango, pomarańcze, awokado, kukurydza, pomidory oraz wiele innych owoców i warzyw. Hodowane są również zwierzęta. Jemy więc głównie to co dostępne jest na terenie należącym do zgromadzenia.
Budynek mieszkalny sióstr
         Sam szpital posiada dwa większe oddziały: męski i żeński. Znajduje się tu także niewielki oddział pediatryczny, oddział położniczy, sala operacyjna, gabinet dentystyczny, kilka poradni ogólnych, poradnia HIV oraz dla pacjentów chorych na gruźlicę. Są one miejscem pierwszego kontaktu przyszłych chorych wyżej wymienionych oddziałów z personelem szpitala. Pracują w nich nie tylko lekarze, których jest tutaj niewielu, ale również tak zwani "clinical officers". Są to osoby po przeszkoleniu medycznym, mające prawo leczenia chorych. Jeśli wymaga tego stan zdrowia, pacjenci następnie trafiają na odpowiedni oddział, najczęściej męski lub żeński. Każdy z nich to pokaźnych rozmiarów sala z 40 łóżkami jedno obok drugiego. W momencie gdy pacjentów jest więcej niż miejsca na sali, lub gdy istnieje konieczność izolacji chorego, dostępne są także 3 niewielkie pokoje. W osobnej sali znajduje się pediatria oraz oddział położniczy, które są jednak znacznie mniejsze.
Widok na budynek szpitalny
         Zasady samej pracy są podobne do naszych polskich. Ze względu jednak na niewielką ilość personelu, zwłaszcza lekarzy, jej organizacja jest trochę inna. Poranek zaczyna się od obchodu, który ze względu na liczbę pacjentów trwa kilka godzin. W tym czasie lekarz na oddziale męskim lub clinical officer na oddziale żeńskim sprawdzają stan chorych oraz wyniki zleconych wcześniej badań i odpowiednio modyfikują leczenie. Po zakończeniu tego etapu, wszyscy udają sie do poradni. Oczekujących pacjentów jest zazwyczaj kilkadziesiąt lub nawet ich liczba przekracza 100. W tym momencie na oddziałach zostają jedynie pielęgniarki – zazwyczaj po 2 na każdym. W ten sposób bardzo trudno jest wykonać wszystkie zlecenia oraz odpowiednio opiekować się chorymi, co może powodować przeoczenie bardzo poważnych stanów. Tutaj wkraczają do akcji wolontariusze czyli my. Naszym zadaniem oprócz pomocy lekarzom w diagnozowaniu chorych oraz ich leczeniu jest dokładna obserwacja i badanie pacjentów tak aby żaden będący w stanie wymagającym natychmiastowej pomocy nie został przeoczony. W ten sposób już przez ten krótki czas jaki tu jesteśmy udało nam się "wyłapać" kilku pacjentów wymagających natychmiastowego leczenia także chirurgicznego. Bez naszej pomocy przypadki te mogłyby się skończyć różnie... Oczywiście towarzyszymy lekarzom (lub tutejszym clinical officers) w przyjmowaniu tzw. outpatients. Mamy wtedy możliwość poznania tutejszej ludności. Do poradni przybywają chorzy ze znacznej części Kenii. Zdarza się, że ludzie spędzają w podróży nawet kilka dni aby przybyć do Chaaria. W ten sposób poznajemy przedstawicieli przeróżnych plemion zamieszkujących praktycznie cały kraj.
Inny widok na budynek główny
         Kiedy już nie ma więcej pacjentów wymagających konsultacji wracamy na oddział aby jeszcze raz zbadać chorych tym razem tych, w najcięższym stanie. Jest to także czas na sprawdzenie wyników badań oraz zlecenie kolejnych. W tym czasie wykonujemy również zabiegi pielęgniarskie. Jeśli okazuje się, że nowy pacjent został przyjęty na nasz oddział, do naszych zadań należy zapoznanie się z jego dolegliwościami oraz zaproponowanie dalszego postępowania. Pracę planowo kończymy o godzinie 18. Jednak koniec dnia wyznaczają pacjenci i zdarza się, że opuszczamy oddział dopiero o 20 kiedy udajemy się na kolację, a niejednokrotnie również później wracamy do swoich chorych aby mieć pewność że każdy otrzymał odpowiednią pomoc.
         Prowadzenie pacjentów także różni się od tego, które znamy. Diagnostyka jest tu znacznie okrojona. Możliwe jest wykonanie podstawowych badań laboratoryjnych lecz nie wszystkich. Dostępny jest aparat USG jednak wykorzystuje się go w naprawdę niezbędnych sytuacjach. Najbliższy aparat Rentgena natomiast znajduje się w większym mieście – Meru. Leków jest także niewielka ilość. Nie tyle jest to wynik braku środków szpitala ile możliwości samych pacjentów. To oni ponoszą koszty leczenia i choć są to bardzo niewielkie sumy jak na nasze polskie realia to i tak dla tutejszej ludności stanowią ogromne wyzwanie. Nie rozwiązałyby więc problemu nowoczesne leki lub sprzęt diagnostyczny.
Praca na oddziale męskim
       Poza pracą na oddziałach każdego dnia inny z nas spędza dzień na sali operacyjnej. Mnogość zabiegów jest tu ogromna. Wykonywane są tu operacje każdego rdzaju: ginekologiczne, urologiczne, gastroenterologiczne oraz w razie potrzeby inne, a wszystkie z nich wykonuje jeden lekarz- brat Beppe Gaido. Zdarza się, że jesteśmy budzeni w środku nocy aby asystować przy operacji. Nasza praca więc nie ma ograniczeń czasowych. Jesteśmy na całodniowym dyżurze. Mimo nawału pracy nikt tu nigdy nie narzeka. Wszyscy są pogodni i zawsze uśmiechnięci gdyż zdajemy sobie sprawę, jaki jest cel naszego pobytu w Chaaria. To sprawia, że każdego dnia rano wstajemy niewyspani ale w dobrych humorach gdyż wiemy, że robimy tu naprawdę dobrą robotę.

czwartek, 12 lipca 2012

Karibu Chaaria!

Brama Szpitala
"Witamy w Chaaria!"  - tak przywitano nas tutaj cztery dni temu gdy wjechaliśmy na teren wspólnoty Cottolegno. Natłok pracy jednak jest tak wielki, że dopiero dziś mamy czas na to aby podzielić się naszymi wrażeniami.

Damian i Czarek w drodze do Chaaria
Do naszego celu dotarliśmy 8 lipca około godziny 18. Ku naszemu zdziwieniu poza kenijskim "Karibu" usłyszeliśmy również polskie "cześć!". Okazało się, że w ośrodku wśród innych wolontariuszy są również dwie Polki, które przyjechały tutaj w ramach zgromadzenia Salwatorian.  Dominika - pielęgniarka i Ania studentka medycyny. Z racji tego, że brat Beppe nie był obecny tego dnia poprosił dziewczyny aby wprowadziły nas w życie i zasady funkcjonowania wspólnoty.

 dom dla wolontariuszy w Chaaria
Ośrodek Cottolengo w Chaaria okazał się być stosunkowo dużą placówką. Oczywiście jak na warunki afrykańskie. Na terenie wspólnoty poza domami braci oraz sióstr swoje miejsce mają również wolontariusze. Sam szpital składa się tak jak wcześniej już wspominaliśmy min. z dużego oddziału męskiego oraz żeńskiego ale i również z oddziału pediatrycznego i położniczego! Co więcej obok powstaje nowy budynek i wszystko wskazuje na to, że będzie to nowa sala operacyjna!

W czasie kolacji, która w niedziele ma charakter szczególny ponieważ tego dnia wszyscy spożywają posiłek razem - zarówno wolontariusze jak i bracia - przekazaliśmy materiały szewne oraz inne "dary", które udało nam się pozyskać dzięki Centrum Medycznemu "KLARA" w Częstochowie oraz firmie BRAUN.

Michał rozpakowuje nici chirurgiczne
podarowane przez CM KLARA z Częstochowy
oraz firmę Braun
 Po kolacji wyjaśniono nam również zasady funkcjonowania szpitala i określono to czym mamy się zajmować. Jednak zanim znaleźliśmy swoje miejsce to minęło trochę czasu. Ostatecznie Damian i Czarek pomagają włoskiemu wolontariuszowi - lekarzowi o imieniu Antonio w prowadzeniu oddziału męskiego. Mi z kolei przypadł oddział żeński, na którym  pracuję razem z Andersonem, który pełni rolę tzw. clinical officer. W obydwu przypadkach dużym wyznawaniem jest ilość pacjentów! ponieważ na każdego przypada co najmniej 20 osób! Swoboda działania jest tu stosunkowo duża, dlatego na każdym kroku musimy być świadomi naszych ograniczeń i niewiedzy. W takich chwilach bardzo ważne jest to aby pamiętać o starej lekarskiej zasadzie "Primum non nocere" (łac. po pierwsze nie szkodzić!). Poza opieką nad pacjentami internistycznymi, pomagamy również przy operacjach. Każdego dnia jeden z nas pełni swego rodzaju dyżur chirurgiczny w czasie, którego jest dyspozycyjny 24/24 w razie potrzeby wykonania zabiegu. Dodatkowo chodzimy również do tutejszej poradni, gdzie wspólnie z tutejszymi personelem przyjmujemy pacjentów ambulatoryjnych.



poniedziałek, 9 lipca 2012

Z pamiętnika Wolontariusza...Niedziela 08.07.2101



O 6 rano obudził mnie przeraźliwy chłód, nakryłem się więc dodatkowym kocem i spałem dalej. Okazało że lipiec w Kenii to najchłodniejszy miesiąc. W nocy temperatury spadają nawet do 10 stopni C. Przy -20 które mamy co roku w Polsce wydaje się to mało, jednak jeśli uwzględnimy to że nie ma tu ogrzewania to ta temperatura na prawdę daję się we znaki w nocy. Na szczęście wzięliśmy ze sobą cienkie polary. O 8 czekało na nas śniadanie przygotowane przez siostry zakonne z Cottolengo. Nie długo po śniadaniu wyruszyliśmy do Chaaria, Najpierw udaliśmy się w stronę lotniska, gdzie wymieniliśmy pieniądze i zakupiliśmy kartę Safari.com do telefonu. W drodze na lotnisko utknęliśmy w ogromnym korku. Co sprytniejsi kierowcy (w tym Simon) używali pobocza by wyprzedzić innych i ominąć korek. Manewr ten potrafi być niebezpieczny, można utknąć w rowie lub uderzyć w słupki gdzieniegdzie wystające z ziemi. Jednak z umiejętnościami Simona nie stanowiło to problemu. W ten oto sposób korek sam , naturalnie się rozładowywał. Wokół unosił się ciężki dym spalin i kurzu , a dźwięk klaksonów zlewał się w jeden wielki ryk. Mimo że wygląda to niezbyt ciekawie to spodobał nam się ten klimat. Z lotniska udaliśmy się już prosto do Chaaria. Droga była kręta , co chwile mijaliśmy barwne stragany z owocami. Im bliżej Chaaria tym więcej tropikalnej roślinności było wokół nas. Rośliny i krzewy które do tej pory widywaliśmy tylko w ogrodzie botaniczny, teraz otaczały nas i były tak blisko że wydawało się to nierealne. Po drodze mijaliśmy miejscowości które specjalizowały się odpowiednio w uprawie ananasów, pomarańczy, ryżu, oraz bananów. W tej ostatnie kupiliśmy kiść małych żółtych  bananów, które były najlepszymi jakie do tej pory jedliśmy. W smaku były lekko kwaśne i słodkie. Od razu zjedliśmy wszystko. Ostatnie 20 km jechaliśmy piaszczystą drogą. W końcu ok 16 dotarliśmy do Chaaria...

Z pamiętnika Wolontariusza...Sobota 07.07.2012


O 6:55 wylecieliśmy z wylecieliśmy z Warszawy  do Paryża, a stamtąd mieliśmy już bezpośredni lot do Nairobi. Lecieliśmy Kenya Airways i muszę powiedzieć że byliśmy mile zaskoczeni standardem na pokładzie, który wcale nie odbiegał poziomem od europejskich przewoźników. O 20:30 wylądowaliśmy na lotnisku w Nairobi. Pierwszym co nas zaskoczyło to to że wcale nie było gorąco! Temp. maksymalnie  17 stopni.  Po wejściu do terminalu musieliśmy poddać się kontroli paszportowej i wyrobić wizę. Niestety w tym samym czasie co nasz samolot wylądowało jeszcze 4 inne , więc zajęło to nam jakieś 2 godziny. Gdy już wyszliśmy z terminalu od razu spostrzegliśmy mężczyznę trzymającego kartkę z napisem ”Chaaria Mission Hospital”. Był to  Simon, kierowca ze szpitala w Chaaria. Od razu przeprosiliśmy go za spóźnienie bo  okazało się że czekał na nas 3 godziny! Szybko udaliśmy się do naszego samochodu który okazał się terenową karetką! Uwaga, dokładnie taką jak na filmie promującym naszą wyprawę! Z lotniska Simon zawiózł nas na nocleg do zgromadzenia Cottolengo w Nairobi. W trakcie jazdy mieliśmy okazje pierwszy raz poznać „kenijski styl jazdy”, więcej na ten temat dowiedzieliśmy się następnego dnia…


wtorek, 3 lipca 2012

Dziś zdobyliśmy stypendium! a jutro TVP INFO!

Ogłoszono już wyniki konkursu "Stypednium z Wyboru"!
Dla przypomnienia - aplikowaliśmy o uzyskanie funduszy na leki antymalaryczne oraz niezbędne szczepienia. Dzięki Waszej pomocy udało nam się zdobyć fundusze, o które zabiegaliśmy!
Wsparliście nas głosami w liczbie ponad 1600! za co wam OGROMNIE DZIĘKUJEMY!!!
Szczególne podziękowania chcemy również złożyć dla nieformalnego członka naszej ekipy - Piotrka Janika, który co prawda zostaje w Polsce jednak to dzięki jego działaniom na portalu FB zostaliśmy laureatami!

Piotrek dziękujemy!!!


O naszym projekcie znów będzie mowa w mediach!
Zapraszamy Was do oglądania programu TVP INFO jutro (środa 4.07.2012) ok godziny 9:50!